Opowieść o tym, czy miasto może istnieć bez drzew, bez zieleni i dlaczego wycina się je przed zakończeniem sezonu lęgowego ptaków. Historia jednej ulicy, którą opowiedziała nam wzburzona mieszkanka.
W niedzielę nad ranem wróciliśmy z Pol’and’Rock. Z głowami pełnymi ważnych słów, które na tym festiwalu padły. Słów dotyczących między innymi ochrony drzew, roślin i zwierząt. Słów nawołujących do dbania o zasoby które mamy i rozsądnego z nich korzystania. Szacunku do tego, co nas otacza i do siebie nawzajem. Jak to się ma do rzeczywistości, przekonaliśmy się szybciej niż mogło nam się zdawać.
W poniedziałek rano, obudził nas bowiem koszmar. Dobijający się do naszych drzwi pan w odblaskowej kamizelce zapytał, czy chcemy żeby nam odholowali auto. Na nasze zdziwione miny odpowiedział, że na drzewach wywieszona była kartka i mamy przestawić samochód spod drzew przy ulicy… bo będą je wszystkie wycinać. Na początku myśleliśmy że ów pan srogo się pomylił, więc jak tylko ochłonęliśmy i rzeczone auto zostało przestawione, zapytaliśmy czy faktycznie chodzi o wycinkę. Pan potwierdził, dodając przy tym, że wycinka jest decyzją Urzędu Miasta.
Jako że niemożliwym było dodzwonienie się do urzędu, jedno z nas udało się tam osobiście. Urzędnik z pokoju 203 wycinkę niestety potwierdził, jako powód podając stare, chorujące drzewa. Zapewnił jednak, że na to miejsce planowane są nowe nasadzenia. Przedłożenia stosownych dokumentów odmówiono. A na pytanie, dlaczego mieszkańcy nie zostali poinformowani z wyprzedzeniem, odpowiedziano że urząd nie ma takiego obowiązku.
W tym samym czasie pisałam do wszystkich lokalnych mediów z prośbą o wsparcie w wyjaśnieniu sytuacji. Udało im się jedynie potwierdzić moje słowa w urzędzie.
Największym wsparciem tego dnia, okazała się jedna osoba – Dorota Rutka. To ona skontaktowała się z wicestarostą Robertem Włodkiem i Fundacją Dziupla Inicjatyw Przyrodniczych; a także zdobyła numer do obrończyni drzew i specjalistki od beznadziejnych przypadków – pani Joanny Liddane. Dzięki tym kontaktom udało nam się dowiedzieć tego, czego urzędnicy nie potrafili, bądź nie chcieli nam w sposób rzetelny przekazać.
I tak od wicestarosty dowiedzieliśmy się, że wniosek wraz z decyzją faktycznie są w starostwie. Szczegółów nie udało się ustalić, ponieważ pan Robert Włodek był w tym czasie poza Słubicami.
Od pani Natalii z Fundacji Dziupla Inicjatyw Przyrodniczych, dowiedzieliśmy się że drzewa są zarażone wieloma gatunkami grzybów i stanowią zagrożenie dla mieszkańców, przechodniów i kierowców. Co więcej, pani Natalia pofatygowała się na miejsce i pokazała nam zmiany chorobowe oraz obrazowo wyjaśniła jak to wszystko wygląda z punktu widzenia eksperta. Zaoferowała również pomoc przy ewentualnym wnioskowaniu o nowe nasadzenia.
Dzięki pani Joannie Liddane, dowiedzieliśmy się jakie mamy – jako mieszkańcy – prawa, jak je względem urzędu egzekwować i najważniejsze: od czego zacząć. To było nieocenione źródło informacji oraz moralnego wsparcia. Pomogło nam to w złożeniu wniosku o informację publiczną (do której, tak na marginesie, ma prawo – na podstawie Konstytucji – każdy obywatel RP). Procedura dotycząca dostępu do informacji publicznej jest maksymalnie odformalizowana. Mimo to wymożono na mnie – niezgodnie z prawem – podanie moich danych osobowych na wniosku. Na mój sprzeciw i powołanie się na ustawę, pracownik Biura Obsługi Interesanta odpowiedział, że jeśli tych danych nie podam, wniosek zostanie potraktowany jako anonim. A do anonimów mają w urzędzie niszczarkę. Dane więc ostatecznie podałam, wniosek i decyzję o wycince otrzymałam mailowo cztery dni później.
W całej tej sytuacji rodem z kiepsko napisanej opery mydlanej, nie chodzi o to, ile osób udało nam się zaangażować; ile z nich poświęciło swój wolny czas by nam pomóc, wytłumaczyć, doradzić. To wszystko nie musiałoby mieć miejsca, gdyby nie postawa urzędu. Całą sprawę można było bowiem – w moim mniemaniu – rozwiązać w paręnaście minut. Zamiast tego zasłaniano się nieobecnością Inspektora ds. Ochrony Środowiska. „Wszystko wie pani Agata”, „Proszę dzwonić jak wróci pani Agata”. Rozumiem że urzędnicy też ludzie i urlopy mają, ale na tego typu okoliczności, urzędnicy obecni w pracy, powinni być chyba przygotowani. I to nie poprzez odsyłanie do wszechwiedzącej pani Agaty. Tego typu przygotowanie w rzetelnym udzielaniu informacji, zaoszczędziłoby nam – zdezorientowanym mieszkańcom – stresu, zaś urzędnikom zwyczajnie upłynniło pracę.
Po przeczytaniu komentarzy zamieszczonych pod postami lokalnych mediów, mam jeszcze jedno przemyślenie. Każdy z nas ma swoje zdanie, to jasne. I każdy z nas ma do niego prawo. Ale dlaczego tak niewielu z nas szuka w takich momentach opinii eksperta?
Drzewa były chore i stanowiły zagrożenie. To fakt. Ale faktem jest również to, że tych zmian chorobowych można było uniknąć. Po zdjęciach z 2012 (vide: Google Maps), widać jak mocno przycięte są drzewa. Od pani Natalii z Fundacji Dziupla Inicjatyw Przyrodniczych, wiemy że ten gatunek drzew – klon srebrzysty – nie jest gatunkiem powszechnie występującym w Polsce. Te drzewa są słabsze, gorzej znoszą – typowe dla naszej szerokości geograficznej – warunki pogodowe, są bardziej podatne na choroby i nie powinny być nasadzane w tzw. ciągach komunikacyjnych. A ich przycięcie w 2012 roku było wydaniem na te drzewa wyroku.
Co z tej wyliczanki wynika? Nie mamy w naszym mieście osoby odpowiedzialnej za monitorowanie i zarządzanie drzewostanem. A zatem nic dziwnego że drzewa w naszym mieście są nieprawidłowo pielęgnowane, przez co często w złej kondycji. Jeżeli chcemy uniknąć kolejnych drastycznych wycinek na terenie naszego miasta, zadbajmy o to żeby taka osoba się znalazła. I wnioskujmy o nowe nasadzenia. Mamy do tego prawo i czas zacząć je egzekwować. W przeciwnym razie czeka nas zmierzenie się z nową rzeczywistością. Rzeczywistością podwyższonej temperatury w mieszkaniach, braku cienia i gorszej jakości powietrza. Rzeczywistości w której zamiast śpiewu ptaków, słychać pędzące samochody. Po drodze, której wreszcie nie zasłaniają żadne drzewa.